Pierwszy wyścig w sezonie zawsze budzi lekki niepokój. Sprzęt przygotowany i „pieszczony” przez zimę, forma nad którą pracujemy od wielu miesięcy i obawa przed tym jak wypadniemy przed znajomymi sprawia, że pierwsze sezonowe ściganie przyprawia o lekki ból żołądka. Moim pierwszym wyścigiem w tym roku była edycja Akademickich Mistrzostw Śląska rozgrywanych jak co roku w Gliwicach na znanej mi bardzo dobrze trasie. Niestety, nie była dla mnie ona zbyt szczęśliwa i w tym roku nie obyło się bez drobnych przygód…..
Nowy sezon przyniósł dla mnie pewne zmiany. Po kilku latach jazdy jako członek AZS i zawodnik Grupy Maratończyków Gliwickich, stwierdziłem, że od tego roku będę się ścigał na własne konto w oficjalnym stroju Author Teamu, który każdy może nabyć w sklepie . Ciuchy wprawdzie dosyć drogie, ale jakość naprawdę wyśmienita i warte każdej wydanej złotówki. Postaram się w najbliższym czasie napisać kilka słów o samym stroju i materiale z którego jest uszyty, ale teraz wrócimy do samego wyścigu.
Wstając rano miałem średnią ochotę na ściganie. Temperatura poniżej zera i godzinę krótsza noc nie nastawiły mnie zbyt optymistycznie. Zjadłem śniadanie, ubrałem się ciepło i wyruszyłem do lasu na miejsce startu. Trasa jak co roku, praktycznie taka sama i mimo że dzień wcześniej padał deszcz to okazała się być również stosunkowo sucha. Kilka technicznie łatwych miejsc i płaskie odcinki sprawiły, że wybór opon był prosty: Panaracer Razer XC – szybka guma, z umiarkowanie agresywnym bieżnikiem i o niezbyt dużej masie (obydwie opony poniżej 500 gram).
Po wzajemnych koleżeńskich docinkach (jak to w nowym sezonie) ustawiliśmy się na starcie. Po krótki gwizdku prawie 40 osób ruszyło pod górę. Z powodu bardzo wąskich ścieżek w początkowej fazie trasy, zawsze wyścig zaczyna się długą szeroką prostą pnącą się pod górę w celu rozciągnięcia licznej stawki. Dzięki temu, że ustawiłem się w miarę z przodu, to bez problemu udało mi się utrzymać w pierwszej 10tce i z takiej pozycji wjechałem na pierwszy zjazd. Potem szybki podjazd…..i tutaj moja jazda się zakończyła. Korba przestała nagle stawiać opór, a zerwany łańcuch spadł na ziemie. Najprawdopodobniej zbyt mocno nacisnąłem na pedały podczas zmiany biegu i napęd zaniemógł i odmówił posłuszeństwa. Szczęście w nieszczęściu, do mety było bardzo blisko, więc złapałem łańcuch w garść i wróciłem się w nadziei, że ktoś będzie miał ze sobą skuwacz. Na mecie znalazł się dobry „samarytanin” i łańcuch został szybko naprawiony. Poczekałem jeszcze chwile, żeby załapać się w miejsce w stawce, w której jechałem na początku(ominęły mnie 2 pełne rundy z 7miu) i w drogę. Większość zawodników miała już 2 mocne rundy w nogach, więc wyprzedzanie szło mi z dość dużą łatwością. Starałem się też realizować założenia wyścigowe i jechać w mocnym, a zarazem równym tempie. Nie należy nigdy rezygnować niezależnie od defektu i warto kontynuować jazdę, bo jak zwykło się mawiać „nawet najgorszy wyścig , jest efektywniejszy niż najlepszy trening”. 5 kółek zleciało mi bardzo szybko, ale niestety przez ostatnie 2 niestety nie dogoniłem już nikogo. Obsada była dzisiaj bardzo mocna, ale mimo to Piotrek Wilk nie pozostawił nikomu złudzeń, kto będzie liczył się wśród akademickiej polskiej czołówki w tym roku.
(krótki film pokazujący „najtrudniejszy” zjazd na trasie)
Na mecie okazało się, że w dniu dzisiejszym wśród defektów przeważały tylko zerwane łańcuchy, których naliczyłem aż 5. Po szybkim podliczeniu wyników i krótkiej dekoracji część osób udała się na drugi wyścig do Orzesza, a reszta do domu w szczególności, że temperatura dziś nie rozpieszczała, więc nie było sensu marznąć.
Wyścig uważam raczej za udany, mimo małego defektu na początku nie zraziłem się i nie przeszkodziło mi to przejechać mocno resztę trasy. Sprawdziły się też ciuchy i sprzęt, który w ostatnim czasie został lekko zmodernizowany (nowe hamulce Hayes Stroker Carbon, opony Panaracer Razer XC i koła na piastach XTR i obręczach No Tubes Olympic). Z niecierpliwością czekam na kolejne rowerowe wyzwania i sezonowe ściganie.
napisz coś od siebie