Kolejną część zaczynamy od zakupu namiotu, który przyda się Damianowi szczególnie w deszczowe noce. Następnie zwiedzamy Vicksburg, zabytkowe miasto w stanie Mississipi i dość szybko docieramy do kolejnego stanu – Luizjany. Tam Damian zabawia jednak bardzo krótko, bo na horyzoncie widać już Texas i partnerskie miasto Jeleniej Góry – Tyler!
5.05.2013 – 147km – Kewanee – Morton
6.25 dolara do przodu. Rano w FF znalazłem piątaka pod kasą, potem pod sklepem jakiś dziadek dał mi dolara sam nie wiem za co. Może już wyglądam jak włóczęga 😉 Pod koniec dnia na drodze czekała na mnie ćwierćdolarówka. Niezłe szczęście jak na jeden dzień. Ludzie znów kilka razy zaczepiali na drodze, pytali skąd, dokąd i po co? Zazwyczaj na koniec słyszę ich ulubione słowo AWESOME! Po za tym dzień jak co dzień. Wstaję rano, jadę pod koniec dnia szukam kawałka spokojnego miejsca na nocleg i idę spać. Wieczorem dość ciężko było znaleźć takie miejsce. Wszędzie domy, psy, farmy oraz dużo tabliczek Keep Out, No Tresspassing czy moja ulubiona Private Property. Dziś cały dzień z drogą numer 80 West. Przyjemna, w miarę spokojna, dosyć płaska i niezbyt kręta. Najbardziej przeszkadzał wiatr, do 17:00 non stop z przodu, potem jakby ustał. Prędkość od razu wzrosła z 14-17 do 23-25km/h.
6.05.2013 – 118km – Morton – Vicksburg
Lazy day. Jak się nie ma ochoty do jazdy to się zwiedza. Ja dziś zwiedzałem markety. W poszukiwaniu nowego namiotu oczywiście. Nowy przenośny domek znalazłem w największym markecie w jakim kiedykolwiek byłem. Największa amerykańska sieć supersklepów Wal….. posiada w swojej ofercie nawet niezły sprzęt turystyczny. Za niecałe 30 USD kupiłem dwuosobowy, jednopowłokowy namiocik o wadze trochę ponad 2kg. Zapewne jak każdy mój przenośny nocleg trochę go odchudzę ze śledzi, kieszeni, zbytnich pokrowców, metek i innych zbędnych dodatków. Jak się spisał mój nowy nabytek opiszę jutro. Ciekawy jestem jak produkt Made in Bangladesz z teflonową powłoką wytrzyma większy opad. Na pierwszy rzut oka nie wygląda na tanią chińszczyznę, a nawet posiada swoją markę i model. Jeśli chodzi o dzisiejszą jazdę to dzień bardzo podobny do wczorajszego. Trochę poświęciło, popadało i wiało dość mocno z zachodu. Przejechałem obrzeżem miasta Jackson, przemęczyłem szybką i dziurawą dwupasmówkę nr. 18, zwiedziłem nawet ładne miasteczko Raymond i do Vicksburga dojechałem najbardziej dziurawą drogą w USA jaką do tej pory jechałem. Jutro ważna chwila, przejazd przez most na największej rzece Ameryki Północnej – Mississippi 🙂
7.05.2013 – 124km – droga 80 West – Vicksburg – Crew Lake
Wieczorem przed spaniem policzyłem sobie kilometry do Tyler gdzie będę miał możliwość odpoczynku i pozwiedzania miasta. Średnio robiąc 120km za cztery dni dotrę do Tyler. To dla mnie niezbyt długi dystans jak na płaski etap więc jak pogoda i wiatr nie będą zbytnio przeszkadzać to w piątek popołudniu zamelduję się w Tyler. Dlatego rano zamiast od razu grzać na zachód pokręciłem się trochę po Vicksburgu. W mieście i jego okolicach toczyły się bitwy pomiędzy wojskami unii i konfederatów w wojnie secesyjnej. W mieście jest sporo wzmianek na ten temat. Parki, muzea, tablice informacyjne oraz wiele stanowisk baterii armatnich wzdłuż rzeki Mississippi – to tylko nieliczne jakie udało mi się zobaczyć. Podobało mi się centrum miasta jak gdyby zatrzymało się w czasie w XIX wieku. W najbliższych dniach będą się tu odbywać wybory na burmistrza miasta więc ulice dodatkowo przystrojone były we flagi państwowe a na skrzyżowaniach stali agitatorzy który zachęcali do głosowania na poszczególnych kandydatów. Według planu chciałem przejechać do Luizjany, której granica stanu znajduje się na rzece Mississippi tzw. starym mostem Old Vicksburg Bridge. Niestety był zamknięty zarówno dla pojazdów jak i pieszych. Starym mostem poprowadzona jest już tylko linia kolejowa. Nie pozostało mi więc nic innego niż przejechać nowym mostem który znajduje się obok starego, jednakże prowadząca nim droga to superhighway czyli autostrada międzystanowa. Przed wjazdem na most nie widziałem zakazu dla rowerzystów a prędkość na całej jego długości została ograniczona do 60 mil/h. Mimo wszystko starałem się jechać wąskim bocznym pasem, na którym było sporo studzienek, nierówności, kamieni i innych śmieci. Po drugiej stronie już w stanie Luizjana pierwszy zjazd z autostrady był dopiero 2km dalej za wagą dla ciężarówek. Podczas przejazdu nie zatrąbił na mnie żaden kierowca a przejeżdżający z naprzeciwka patrol policji nie zwrócił na mnie większej uwagi wiec chyba z braku innej możliwości dopuszczone jest na tym odcinku poruszanie się jednośladem.
Najbardziej szczęśliwy byłem mimo wszystko już po zjeździe z US Interstate 20 na moją dotychczasową drogę 80 West. Pierwszy raz zauważyłem taką diametralną różnicę pomiędzy stanami na tak krótkim odcinku. W Mississippi droga 80 faluje raz w górę raz w dół i co ważniejsze skręca co jakiś czas. Za rzeką w Luizjanie ta sama droga jest jak strzała. Prosta i równa. Przez cały dzień od przejazdu przez most mój wysokościomierz wskazywał 5-11m.npm. Ale nie to było najgorsze. Tak jak nie lubię przejazdów przez duże miasta tak bardziej irytuje mnie prosta i płaska droga. Wszędzie dookoła pola kukurydzy lub mokradła i długie 3-5 kilometrowe proste odcinki drogi, potem lekki łuczek i od nowa zabawa.
Przez pewien czas dla zabawy uczyłem się jechać bez trzymanki co z objuczonym rowerem wcale takie proste nie jest. Jedyna zaletą to taka, że odpocząłem od samochodów. Wszyscy pędzą autostradą, która biegnie równolegle do mojej drogi kilka kilometrów obok a osiemdziesiątką jeżdżą chyba tylko okoliczni mieszkańcy. Po przejechaniu na luźno ponad 120km zacząłem rozglądać się za noclegiem. Znalazłem fajną boczną drogę, która prowadzi do stawu jakieś 100m od drogi. Trochę mało zielonej miękkiej trawki ale dalej nic lepszego mogłem nie znaleźć. Pierwszą rzeczą jaką zrobiłem to oczywiście rozbiłem nowy namiocik. Pierwsza myśl…. przesadziłem z wielkością 🙂 7×7 stóp to ponad 2.10×2.10m. Do wyboru miałem jeszcze mniejszą dwójkę ale była dla mnie zdecydowanie za krótka. 185cm długości to zbyt mało żeby swobodnie wyprostować kości. Siedząc w środku mam wrażenie że do namiotu zmieści się mój rower z przyczepą włącznie. Namiot dobrze wykonany z ciekawym rozwiązaniem wejścia z bocznym zamkiem i bardzo drobną moskitierą przez którą nie wlecą mi te małe gryzące muszki mniejsze od komarów. Nie podoba mi się tylko mała dziurka na wtyczkę elektryczną w rogu namiotu. Coś małego może mi wejść do środka. Muszę ją czymś uszczelnić dla większego spokoju i pełnej szczelności namiotu. Do porannej kawy w Monroe mam mniej niż 20km 🙂
8.05.2013 – 156km – Crew Lake – Minden
Poranek bardzo ciepły, już przed siódmą było 14st.C a wiedziałem że dziś temperatura ma przekroczyć 30 kresek. Do Monroe jeszcze miałem prosto i równo ale już za zrobiło się ciekawiej. Małe pagórki i więcej zakrętów znów dały radość z jazdy. Do południa chciałem zrobić jak najwięcej kilometrów aby w największy upał schować się w cieniu i posiedzieć dłużej. W sumie się udało tylko pod koniec dnia musiałem mocnej przycisnąć ze względu na braki jedzenia i wody w sakwach. Zamiast po zaplanowanych 125km szukać miejsca na nocleg ja szukałem sklepu żeby zrobić zakupy. Przejechałem cztery miasteczka i nie znalazłem ani sklepu ani nawet stacji benzynowej. Musiałem dojechać i przejechać aż do większego miasta Minden, w którym jak na złość sklepów jeden obok drugiego pełno. Zaraz za Minden rozbiłem namiot, zjadłem kolację i uzupełniłem braki wody w organizmie. Do porannej kawy około 30km, do granicy stanów i Teksasu około 90km a do Tyler 200km. Jeśli już o kilometrach mowa to dziś przebiłem 3000km od początku wyprawy. Mały jubileusz w urodziny 🙂 Odpukać ale Author spisuje się świetnie, smaruje tylko łańcuch i jadę. Zero jakichkolwiek awarii, flaków, pisków. Oby tak dalej!
9.05.2013 – Minden – Marshall – 123km
Rano zmieniłem strategię. Na porannej kawce w FF sprawdziłem prognozy pogody. Na popołudnie, cały jutrzejszy dzień i sobotę zapowiadane są deszcze. Dlatego dziś muszę zrobić jak najwięcej kilometrów aby jutro dość szybko dojechać do Tyler. Na jednym z postojów w FF zaczepił mnie gość z jakiejś tutejszej gazety, chwilę pogadaliśmy i darmowe drugie śniadanie spadło z nieba… no i jeszcze informacja prasowa o wyprawie będzie w mediach miasta Shraveport 🙂 Samo miasto dość ciekawe. Wśród kilku górujących w nim wieżowców swój udział w uatrakcyjnienie miasta mają również artyści. Wiele tu pomników przedstawiających główne atrakcje miasta i świetnie pomalowanych ścian niektórych budynków. Najbardziej spodobała mi się jedna praca – flaga USA z dwoma jej symbolami i napisem „Second to none” co w dosłownym tłumaczeniu znaczy „niemający sobie równych”. Przy tej ścianie oczywiście zrobiłem sobie fotkę.
Parę mil za Shraveport pożegnałem Luizjanę i wjechałem do jednego z największych i charakterystycznych stanów – Teskasu. Niestety przy tablicy informującej o granicy stanów nie miałem dogodnego miejsca na fajne zdjęcie a ze statywu z ziemi nie wychodziło zbyt dobrze. W pobliżu oczywiście nikogo kto mógłby pomóc z fotką :/ Im bliżej popołudnia tym coraz bardziej straszyło deszczem. Kilka kilometrów za miastem Marshall zaczęło kropić. Szybko zacząłem rozglądać się za miejscem na nocleg. Znalazłem polankę z dwóch stron otoczoną zagajnikiem, na której mogłem się ukryć bez obaw że ktoś mnie tam nakryje. Namiot rozkładałem już w deszczu a potem przyszła pora na pierwszy mokry test nowego domku. Padało dość mocno przed około dwie godziny. Do środka dostało się trochę wody przez nieszczelne szwy i zamek ale i tak jest o niebo lepszy od mojego starego, w którym dosłownie pływałem parę razy. Do Tyler mam 85km, rano bez względu na pogodę ruszam w drogę. Pierwsza poranna kawa za 10km, druga za kolejne 16 więc ewentualne ulewy mogę chwilę przeczekać w FF 🙂 Dziś przekroczyłem 3200km od początku wyprawy, pierwszy raz napotkałem na drodze oznakowany parking z ławkami, koszami na śmieci i paleniskiem na grilla. Na „Picnic area” musiałem czekać trzy tygodnie i przejechać przez dziesięć stanów. Ale jak to w powiedzeniu…. co kraj to obyczaj, a tu zamiast na ławeczkach ludzie wolą siedzieć w fastfoodach i opychać się powiększonymi zestawami „zdrowej żywności”. Z drugiej strony skoro nawet apteki i banki są tutaj „Drive Thru” to nie ma się co dziwić, że amerykanie to najbardziej otyły naród świata. A zasada jest przecież bardzo prosta – Mniej jeść, więcej się ruszać 🙂
10.05.2013 – 90km – Marshall – Tyler
Po wieczornej burzy i dwugodzinnym deszczu do rana już nie padało. Przepowiadane na dziś opady również się nie sprawdziły co mnie oczywiście ucieszyło. Nie musiałem się spieszyć do Tyler. Zamiast deszczu popołudniu zrobiło się naprawdę gorąco. Temperatura 34st.C to już dla mnie trochę za dużo. Ostatnie 20 kilometrów jechałem drogą 271 na której prędkość maksymalna była podniesiona do 70mil/h. Później dowiedziałem się, że w Teksasie jeździ się odrobinę szybciej niż w pozostałych stanach. Na jednej z tutejszych autostrad można jechać z maksymalną prędkością 85mil/h. W reguły staram się nie jechać po głównych HWY jednak nie chce też jechać na około i wybieram raczej najkrótsze odcinki dróg. Po 13:00 zameldowałem się w Tyler. Dwa dni odpoczynku od jazdy.
10-11-12.05.2013 – Tyler
Po trzech tygodniach jazdy przez Stany Zjednoczone i przejechaniu ponad 3200km udało mi się osiągnąć kolejny cel mojej podróży. W piątek 10 maja dojechałem do miasta Tyler w północno-wschodniej części jednego z największych stanów USA – Teksasu. Do Tyler planowałem wjechać nie bez powodu. Tyler jest bowiem miastem partnerskim Jeleniej Góry. Dzięki pomocy Urzędu Miasta w Jeleniej Górze na mój przyjazd czekała Pani Prezes tutejszego Stowarzyszenia Miast Partnerskich Tyler, Patricia Johns (na zdjęciu razem z mężem). Niestety, kiedy ja wjeżdżałem do miasta Pani Patricia akurat wyjeżdżała poza Tyler. Udało mi się jednak poznać Panią Johns, zamienić kilka słów i zrobić zdjęcie. Pani Patricia przekazała mi, że bardzo zależy jej na bliższej współpracy z Jelenią Górą mimo sporej odległości jaką dzieli oba miasta. Na pożegnanie przekazała mi podarunek w postaci małego magnesu z symbolem miasta jakim jest róża. Początkowo w Tyler miałem zatrzymać się w domu Pani Johns jednak z powodu jej wyjazdu skontaktowała mnie ze swoim przyjacielem, Panem Mickey’em, który kilka lat temu odwiedził Jelenią Górę, do tej pory utrzymuje kontakt z kilkoma osobami z naszego miasta i ma bardzo dobre wspomnienia związane z Jelenią Górą.
Pan Mickey wraz z żoną Janet zaprosili mnie na kilkudniowy odpoczynek do swojego domu. Kilka dni bez roweru wystarczy by zebrać siły na kolejny etap wyprawy no i oczywiście mam możliwość bliższego poznania „sister city” jak mówi się tutaj o mieście partnerskim. Pierwszego dnia miałem możliwość zwiedzania City Hall, czyli ratusza a także niezbyt dużego ścisłego centrum jak na miasto mające podobną liczbę mieszkańców do Jeleniej Góry. Większość mieszkańców ma swoje domy na obrzeżach miasta. Jest kilka jakby odrębnych osiedli, w którym każde ma swój szpital, kościoły, szkoły, parki, muzea a także centra sportowe i stadiony do ulubionych sportów amerykanów, czyli Baseballu, Footballu amerykańskiego czy piłki nożnej, Soccer.
Największą atrakcją miasta jest Rose Garden czyli ogród różany ze wszystkimi odmianami i kolorami tych kwiatów. W całych stanach jest 20 takich obiektów. Ogólnie miasto wygląda bardzo atrakcyjnie i czysto. Jest tu wiele terenów zielonych, które są bardzo zadbane czemu sprzyja tutejszy ciepły klimat. Tuż za miastem znajdują się dwa pięknie położone jeziora, na które mieszkańcy Tyler również wybierają się podczas weekendowego wypoczynku. Amerykanie z każdego nawet małego wydarzenia potrafią zrobić święto i dobrze się przy tym bawić. W trakcie mojego krótkiego pobytu w mieście odbywało się kilka imprez plenerowych i kameralnych. W sobotni wieczór udało mi się wejść na jubileusz pięćdziesięciolecia pracy pewnej Pani nauczycielki z tutejszego College’u. Podczas imprezy swój pokaz dała grupa taneczna dziewcząt. Tyler jako nieliczne miasto w Teksasie może pochwalić się taką grupą, która jeździ na pokazy również do innych stanów. Grupa liczy ponad 20 dziewczyn a z kilkoma udało mi się zrobić zdjęcie. Dla mieszkańców Tyler wydarzeniem był również mój przyjazd do miasta. W sobotę krótki wywiad i małą sesję zdjęciową miałem z przedstawicielem tutejszej prasy a następnego ranka w porannej gazecie było już moje zdjęcie.
Kolejnym etapem mojej podróży przez USA są Góry Skaliste i ich najwyższe przełęcze drogowe w kierunku których będę się teraz kierował. Tyler w Teksasie nie jest ostatnim miastem partnerskim Jeleniej Góry które odwiedzę. Za kilka miesięcy mam nadzieję zawitać do drugiego sister city w Ameryce. Będzie to miasto Tequila w Meksyku.
2 komentarze