Pierwszy etap Sudety MTB Challenge za mną. Szczerze… już mi wystarczy! Ponad 3h ścigania – najdłuższy wyścig w tym sezonie, a to dopiero początek. Starałem się nie „wypalić wszystkich zapałek”, to znaczy nie jechałem na maxa. Raczej mocno, ale stabilnie.
Data: 27.07.2015
Trasa: http://www.mtbchallenge.com/profil-trasy-etap-i
Przebieg: https://www.strava.com/activities/355245838
Pierwszy dzień wyglądał jak typowy maraton jednodniowy – start i ogień. Szpica poszła, nie ma zmiłuj. Ja załapałem fajną grupkę międzynarodową i tak jechaliśmy. Tempo na podjazdach bardzo przyzwoite, zjazdy równo i bezpiecznie. Na zjeździe ze Śnieżnika trochę odskoczyłem kolegom i próbowałem swoich sił na solo. Udało się doskoczyć do kolejnych osób. Na ostatnim podjeździe utrzymywałem równe tempo i dawało mi to dużo frajdy.
Kryzys przyszedł na ostatnim zjeździe do mety. Z początku był stromy kawałek między krzakami borówek, a ja co chwilę albo wpadam w borówki albo leżę. Co jest? Rower jedzie gdzie chce, ciemno przed oczami. Musiałem chwilę odpocząć i spokojnie dalej zjeżdżać. Niestety kosztowało mnie to przynajmniej jedno lub dwa miejsca i zamiast mojej celowanej 10 byłem 11. Szkoda, zawsze jest satysfakcja jak uda się spełnić plan minimum.
Z wiadomości około wyścigowych, życie w szkole (śpię w miasteczku wyścigowym – czyli w jednej z klas w szkole) nabiera tempa. Taki trochę szpital, trochę bar. Jedni piją i grają w karty, inni próbują spać, ktoś „liże rany” po pierwszych spotkaniach z matką ziemią… Nastroje jak najbardziej pozytywne, szczególnie że pogoda narazie sprzyja. Rano lało, ale podczas wyścigu deszcz nas ominął. Wieczorem znów trochę popadało. Rower sprawuje się idealnie, ale więcej o tym w następnych relacjach.
1 komentarz