Strasbourg. Nieprzebrane tłumy pod katedrą. Wyczuwa się napięcie, bo po starówce przechadzają się uzbrojeni wojskowi i policjanci. Tłumy młodych ludzi z plecakami, mknących w różnych kierunkach. W jednej z uliczek siedzą młodzieńcy z tabliczkami, na których jest napisane, że zbierają na karmę dla psa. Inni że zbierają na piwo i takie tam.
Dostrzegłem kota pod bramą, więc zostawiam rower pod opieką Dyplomowanego i chwytam kocura za sierść – początkowo wyrywa się nerwowo, ale delikatnie głaszczę go i uspokoił się. Usiadłem ciut dalej od tych z pieskami i kładę kapelusz, tak dla hecy. Już po minucie wpada do kapelusza pierwszy banknot 5 euro. Nie jest źle. Po godzinie mam prawie trzydzieści euro. Posiedziałbym dłużej, ale kociak mi zwiał. Jeden z pieskiem zapytał gdzie kota dostać, bo widzi, że na kota idzie lepiej.
Strasbourg jest piękny, ale czas w drogę, by poszukać miejsca na nocleg za miastem. Masakra, ścieżek rowerowych tyle, że szok! I którą wybrać? Kręcimy się jak na karuzeli. Wyciągam mapę i łapię rowerzystów. Jeden jegomość mówi, że nas podprowadzi i z dwadzieścia kilometrów z nami jedzie.
Muzułmanin Ahmed jedzie na modły do meczetu. W przyczepce ma syna. Jest piątek, więc dla nas to dzień modlitwy – informuje nas. Wiem – odpowiadam i mówię mu w ilu muzułmańskich krajach byłem. Nigdy nic się nie stało i ludzie byli dla mnie pomocni.
Ucieszył się z moich opowieści, a więc sala malejkom i każdy w swoją drogę. Jeszcze nie ujechałem kilometra i słyszę jak Dyplomowany syczy: głodnym! Szlag mnie trafia, bo mam obawy czy zdążymy znaleźć miejsce z noclegiem. Ale ruszył żelazny zapas, czyli szczeciński paprykarz.
Upał więc wskakuję do rzeki i kąpię się z dzieciakami. Woda czyściutka jak w kranie, aż się nie chce jechać dalej. Hej, Polak! – słyszę za plecami – a dokąd to? I tak poznaję Leszka. Pracuje w armii, w międzynarodowej kompanii jako mechanik. Sprowadził rodzinę i na kontrakcie nie jest sam. Zaprosił nas do siebie do domu, kilka kilometrów za miastem. Połowa domu, kawałek ogródka i garaż.
Gorący prysznic i Polaków rozmowy. To akurat trzynasty dzień podróży, więc moja trzynastka nie jest pechowa. Za mną 1300 km i fajni ludzie. Dyplomowany jak zwykle narobił bydła w łazience i trzeba było po nim posprzątać. Na stole lądują francuskie bagietki i polskie kiełbaski i sery. Pilnuję, by mój partner nie ogołocił ich zapasów, bo on jak stonka ziemniaczana – głodny cały czas i je bez umiaru. Leszek pokazuje na mapie, że nie musimy jechać drogami. Dalej prowadzi Velo, czyli ścieżka rowerowa wzdłuż kanałów. Z garażu wyprowadza rowery i z małżonką jedzie z nami trzydzieści kilometrów. Dyplomowany rozmawia z Leszkiem, ja z jego małżonką o babskich sprawach, czyli o odchudzaniu, bo na francuskich bagietkach i serze to tylko tyłek rośnie. Codziennie wzdłuż kanałów robi kilometry z wózkiem, po drodze siłownia nad wodą, więc figurę idzie utrzymać. Na drogę dostajemy pakiet w postaci jedzenia i kalorycznych ciast. Droga wśród kanałów to sama radość. Od wody ciągnie miły chłód, a po jednej i drugiej stronie mamy drzewa.
Kanały poprzecinane śluzami pomalowane na wesołe kolory, a czasem i krzewy przycięte w ciekawy sposób. Na jednym z dachów widnieje symbol rodziny, czyli mama, tata i trzy kurczaki. I tak poznajemy Amelkę i jej dzieci. Na pytanie czy można rozbić namiot od razu odpowiedziała: po co, mam wolny pokój, a przed wami kawał drogi. W pokoju łóżko małżeńskie i wersalka, więc ląduję na wersalce. Męża nie ma, jest w pracy – kierowca tirów. Dyplomowany od razu najmłodszą z córek chwyta i jak dobry wujek buja na kolankach. Mała trochę przestraszona, jej mama jeszcze bardziej, bo dwa miesiące wcześniej zamordowano niedaleko dziewczynkę. Przestępca okazał się Polakiem, ale był umysłowo chory. Wytłumaczyłem partnerowi, że tak nie wypada jeśli nie jest jej rodziną.
Nocka nieprzespana, bo chrapanie takie, że kilka razy dziewczynki pokazują paluszkami, żeby cicho być. Więc rzucam butem i jego śmierdzącą skarpetą, ale to nic nie daje. Dyplomowany rano wyspany, ja nocka z głowy. Postanowiłem, że już żadnych wspólnych noclegów w budynku nie będzie. Tylko namiot i to w odległości pozwalającej zasnąć.
Colmar (z Wikipedii): miejscowość i gmina we Francji , w regionie Alzacja, w departamencie Górny Ren, którego jest stolicą. Tradycyjny ośrodek przemysłu włókienniczego. Colmar jest również dużym ośrodkiem produkcji wina, znajduje się tu centrum kontroli apelacji gatunków produkowanych w Alzacji. Miasto znajduje się obniżeniu między masywem Wogezów a Renem.
Pierwsze wzmianki o osadzie pochodzą z 823roku. Colmar posiadał status „wolnego miasta” w obrębie Świętego cesarstwa rzymskiego . Miasto zostało przyłączone do Francji w 1697roku. Rozwój miasta przypadł na 12 i 14wiek, oraz epokę Ludwika14
Na mocy traktatu, po porażce Francji w wojnie francusko-pruskiej w latach 1871-1918 Colmar znalazł się w granicachcesarstwa Niemieckiego. Na mocy postanowień traktatu wersalskiego , kończącego1 wojnę światową Colmar powrócił doFrancji
Podczas drugiej wojny światowej w 1940 roku, po porażce Francji, Colmar wraz z regionami Alzacjai Lotalyngia znalazł się w granicach Niemiec Hitlerowskich
2 lutego 1945 Colmar został wyzwolony po 5-letniej niemieckiej okupacji przez armię generała Jean de Lattre de Tassigny.
Ciąg dalszy nastąpi…
To ósma część tekstu Hajerowe Santiago de Compostela. Jeśli pominąłeś poprzednie, znajdziesz je tutaj:
Cz.1 – Jadymy!
Cz.2 – Czechy
Cz.3 – Czechy i Niemcy
Cz.4 – Niemcy
Cz.5 – Niemcy
Cz.6 – Niemcy
Cz.7 – Francja
Fragmenty tekstu są zaczerpnięte z portalu Wikipedia.pl.
1 komentarz