Kierunek Azerbejdżan – cz. 13 – Armenia

JADYMY! Towarzyszka Olga tym razem z ironią zaczyna tłumaczyć – „Ma Pan wizę 21 dni. Jak będzie pan miał wizę 19 dni to ja panu wydam wizę do Rosji. Poniał, nie poniał?” Niby poniał ale nic nie rozumie… Jak na prawdziwego towarzysza przystało mówi – „no pomogę wam, proszę tu jest adres, tam może zmienią wam wizę„. Rowerem godzinę bo miasto ogromne. Góra-dół śmigam do kolejnego biura.

Grzecznie pytam o możliwość zmiany wizy na 19 dni – „no nie ma szefa, to kosztuje 100 $ USA, będzie za trzy dni więc masz tu adres innego biura tam Ci pomogą”. Słoneczko grzeje w głowę a ja na drugi koniec miasta, czyli góra-dół i jestem na miejscu, a to nie daleko Rosyjskiej ambasady. „Pewnie, że pomogę. Proszę zostawić paszport na tydzień i pieniądze” – pytam ile –  „100 $ USA za skrót do wizy, 160 $ dla mojego biura za załatwienie sprawy i 40 $ za Rosyjską wizę”. Szok! 300 $ USA! Liczę w głowie, a tu słyszę że te opłaty nie dają gwarancji że dostane wizę, k…a nie wytrzymałem zabieram paszport i dosłownie w ostatnich minutach wpuścili mnie przed oblicze towarzyszki Olgi.

Szanowna Pani jeśli nie chce mi pani dać wizy to po co każe mi Pani zwiedzać Erewań. I tak mało widziałem bo czas mnie goni, a pot oczy zalewa bo górka za górką a temperatury dają popalić. „Jeśli Pana nie stać na wizę, to po co zawracać głowę?” – dostaję odpowiedz.

Wszystkie jakie znam Rosyjskie przekleństwa wysypały mi się jak z rękawa. Nawet nie wiem kiedy wykręcili mi ręce, odciągnęli od okienka i tylko uśmiech Pani Olgi został na pamiątkę. Przetrzymali mnie z godzinę, dali się napić bym się uspokoił i oddali w ręce policji miejscowej. Rower za bardzo się nie mieścił na pace, ale zabrali i tak na komisariat miejski. Długo nie trwało i rozmowa z oficerem dyżurnym była spokojna, bo prosiłem o telefon do Polskiej ambasady. Opowiedziałem co mnie spotkało więc stargał raport i mówi dla spokoju jedz dalej.

Ok, wychodzę a tu ciemno i nocka w krzakach. W Erewaniu już byłem kilka lat wcześniej wracając z Iranu więc tylko kilka miejsc odwiedzam i kierunek jeziora Sewan. Jazda pod górę w kierunku jeziora to dziesiątki kilometrów pod górę, po drodze mijam setki sklepików z piwem i plastikowymi kółkami do pływania wszelkiej maści i rozmiarów.

Nerwy i porażka z poprzedniego dnia dają się we znaki i  nie pozwalają jechać, więc szukam norki na nocleg. Tabletki i sen. Z dwa dni się przyda odpocząć. Wśród wyrastających skał i pustkowia, ukazała się zielona łąka nie pasująca do otoczenia. Czarno krucze włosy, nos jak klamka od zakrystii. To mój kolejny gospodarz. „O namiocie nie ma mowy, mam wolny pokój” – słyszę.

Gospodarz to Asyryjczyk z dziada-pradziada. „Jestem z tego dumny, mamy swojego króla ale państwa nie, dużo nas mieszka w USA, ale ja tu na tym wygwizdowie jestem szczęśliwy. Latem siedzę w tych górach, a zima mam dom pod Erewaniem. Tam starsze dzieci mieszkają oni nie chcą być pasterzami im Ameryka w głowie, dyskoteki i nowe technologie, a ja jak moi dziadowie nawet pisać nie potrafię, ale mój najmłodszy potrafi.” – ” A po asyryjsku pisać umie?” – zapytałem z ciekawości i w moim pamiętniku mam asyryjski alfabet wpisany. Krów nie liczyłem bo stado spore baranów „kolko ugodno„.

Much miliardy, jeszcze więcej niż po drodze w Bułgarii.  Tu wchodzą wszędzie nos zapchany, ust nie otwieraj bo od razu kolacja. Bzyczenie doprowadza do szaleństwa. Na stole lokalny alkohol z miodu z własnej pasieki i zioła o niespotykanym smaku. „Pij” – słyszę – „zaczniesz pachnieć i muchy ci odpuszczą”. Faktycznie po trzeciej herbacie z wkładka muchy odpuszczają.

Asyryjczycy w dawnych latach to był okrutny naród. „Wielu więźniów kazałem spalić w ogniu. Wielu wziąłem żywcem. Z tych niektórym obciąłem ręce i dłonie, innym obciąłem nosy, uszy, palce i członki. Wyłupiłem oczy wielu żołnierzom. Usypałem górę z żywych, a drugą z głów. Powsadzałem ich głowy na drzewa wokół miasta. Spaliłem ich chłopców i córki… Obdarłem ze skóry książęta, tylu, ilu się zbuntowało, a ich skóry rozpiąłem na palach.”

Kobiety były w Asyrii niemal bez praw. Mąż mógł żonę biczować, ciągnąć przez miasto za włosy, urwać jej ucho…
Asyryjczycy należeli do najokrutniejszych ludów, jakie kiedykolwiek żyły na obliczu ziemi. Ich kary były niewspółmierne do wykroczenia. Dziś ludzie doszukują się przejawu okrucieństwa w takich starotestamentowych prawach, jak „oko za oko, ząb za ząb”, ale to dawne czasy…. Teraz rozsypani po całej kuli ziemskiej, większość to katolicy rozmawiający w języku Jezusa. Rano pomagam wyganiać krowy na pastwisko głowa boli bo i miodówka mocna. Do wieczora zasypiam pod drzewem, czasami tylko sięgam po drewnianą nabierkę do miodu. Muchy odpuściły, a dzień spędziłem na lenistwie.

Sewan największe jezioro w Armenii, a także największe jezioro Kałkazu i jedno z najwyżej położonych jezior świata (1916 m n.p.m.). Położone jest 120 km na północny wschód od Erewania. Do jezior spływa 28 rzek, a wypływa z niego jedna – Hrozdan. Dopływ rzeki Araks która odprowadza z niego 10% wody, pozostałe 90% wyparowuje.

Na początku XX wieku jezioro miało głębokość 95 m, powierzchnię 1360 km² (5% powierzchni współczesnej Republiki Armenii), objętość 50 km³ i obwód 260 km. W1933 sowieci rozpoczęli wielki projekt Hydrologiczny, przewidujący obniżenie poziomu wody o 55 m, zużywając wodę do nawadniania pól i hydroelektrowni obecnie zbiornik ma dużo mniej wody (ok 20 m) od stanu pierwotnego. W jeziorze Sewan występuje pstrąg choć zagrożony jest wyginięciem wskutek konkurencji ze strony gatunków sprowadzonych z zewnątrz. Nie wspomnę o niesamowitych ilościach raków.

Po uzupełnieniu zapasów w mieście o tej samej nazwie co jezioro kieruję się jak wskazówki zegara w 140 km podróż dokoła jeziora. Jazda to bajka dla rowerzysty chociaż na wysokości 2000 m oddycha się swobodnie. Nie czuć zmęczenia bo tylko pagórki, a życzliwość ludzi odpoczywających nad brzegiem jeziora, przejdzie wszelkie oczekiwania. Ośrodki wypoczynkowe ni jak się mają do znanych mi z okresu „budowy socjalizmu”. Wielkie beczki przerobione na domki letniskowe, sklejone domki z czego się da, blacha deski…. wygląda to czasami jak slamsy w Kalkucie ale co tam, ważne że odpoczywasz. Trafiam na grupę emerytów z Erewania, grill, tańczą, śpiewają od razu zapraszają do stołu i rozmowy bez końca. „Słuchaj bo u Nas jest tak kraj jest podzielony na cztery rodziny, oni maja kasę i decydują za wszystkich” – „No jak? Przecież macie Prezydenta, demokrację wolne wybory?” –  słyszę tylko śmiech – „lepiej się nie odzywać, bo tu nie wiadomo kto słucha”.

 

„Kraj to łapówka na łapówce stoi, uważaj na policję Ci nie odpuszczają nikomu, to sami znajomi i rodzina tam nikt obcy się nie dostanie, jeszcze kasy od Ciebie nie skasowali?”  Dziwne, opowiadam im o policji w Erewaniu, że postąpili uczciwie, pokiwali tylko głową. Do kotła lądują dwa wiadra raków, trochę mi żal bo wrzucili na wrzątek i słychać jak stukają i proszą o ratunek. Rano na namiocie wisi ryba wędzona raki i butelka bimbru.

Kilka klasztorów, kościółków nie brakuje po drodze. Postanowiłem nie zatrzymywać się bo zaraz kończy się to imprezą, a nie ma szans się wymigać. Zatrzymałem się dopiero w okolicach monastyru Sewanawank, czyli czarnego klasztoru. Zsyłani byli tam grzeszący mnisi i panowały surowe zasady,  kobiet nie wpuszczano… Tyle legenda a jak było naprawdę? Kiedyś była to wyspa, ale Stalin nakazał obniżyć jezioro o 30 m więc teraz suchą nogą, ach ten Stalin, czyli huzia na Józia. Obecne klasztorne pomieszczenia zamknięte od czasu trzęsienia ziemi.

Widzę z daleka deskę i żagle, wiec kolejny ośrodek z moim ulubionym sportem. Próbuję dostać się do środka, ale dwa wściekłe psy torują drogę do bramy. Sam szef kiedyś mistrz nad mistrzem otwiera mi bramę, akurat obiad więc „zapraszam miłego gościa”. Dowiaduję się że na ośrodku przebywa ponad 50 wyjątkowo uzdolnionych dzieci z całej Armenii, a sponsorem tej stacji jest sam Prezydent. To on płaci za wszystko w tym kilku instruktorów, wiec pracę bym znalazł śmieję się.

Medale puchary zdobią pokój szefa. Rozmowa przy koniaku rozwiązuje język. Pytam o dzieciaki, w jaki sposób są dobierane. 10-18 lat to kryterium no i zamiłowanie do wiatru i wody. Mam wolną rękę co do deski i rozmiaru żagla, więc przyglądają mi się co zrobię. Nie wieje więcej jak 3 boforty, więc 100 litrowa deska,  żagiel 7 m i na wodę. Słyszę po dwóch zwrotach oklaski dzieciaków. Mam z dwie godziny radości bo wiatr się rozwinął. Nie było dorosłych więc pytam dzieciaków skąd są? Większość z jednego klanu Prezydenta albo dzieciaki ministrów. Nikt obcy tu się nie dostanie a obóz trwa 3 miesiące za darmo i mają dostęp do dobrego sprzętu.

Rankiem żegnam się z klubem, ale oni ostrzegają mnie że w górach może spotkać mnie burza, bym był ostrożny. Po drodze spotykam studentów z Poznania, jadą stopem. Podzielili się na grupy bo jest ich ośmiu. Podpowiadam gdzie się rozbić uścisk dłoni i w drogę. Nie zauważyłem kiedy niebo zrobiło się czarne i nastała dosłownie noc. Takiego deszczu nie widziałem jak długo żyję. Każdy strumyk zamieniał się w rwącą rzekę, a te rzeki wlewały się do głównego koryta czyli drogi. Dawałem radę jak woda sięgała kolan. Jak samochody z pasażerami w środku płyną w moim kierunku to panika. Uciekam z rowerem w górę. Rower zapinam do znaku drogowego i zabieram tylko aparat i dokumenty. Szok to mało. Woda opadła tak szybko jak się pojawiła więc biegnę pomóc uwolnić ludzi w samochodach. Rower co prawda oblepiły gałęzie i błoto więc ucieszyłem się i w drogę. Do klasztoru Vgkartsew docieram wieczorkiem. „Ten klasztor ma setki lat” – słyszę mnicha bez jednej ręki, remontują go za pieniądze muzułmanów – „możesz u nas przespać w klasztorze„. Radość tym większa, że posiadają pralkę automatyczną więc pranie i odpoczynek pewne. Przed i po kolacji modlitwa obowiązkowa. Mnich bez ręki zaczyna snuć opowieść – „byłem oficerem w armii w stopniu pułkownika”  – ale jak socjalizm się rozpadł to jako Armeńczyk przeszedł do armii Armenii i kolejna wojna. Tym razem z Azerbejdżanem i tam rękę stracił – „dostałeś odszkodowanie, rentę?”  -zapytałem- „Co Ty, tylko wiadro medali” – odpowiada „te wysłałem rodzinie a sam za grzechy do klasztoru„. Nocą zasiadłem w kącie dużej sali modlitewnej i słuchałem anielskie chóry i tylko od czasu do czasu dostaję szturcha, nie chrap.

Po drodze kolejny klasztor Wanadzar, ale tylko zwiedzam. Tu dowiaduję się że w Tibilisi mogę dostać wizę do Rosji w ambasadzie Szwajcarii bo oni zajmują się sprawami konsularnymi dla Rosjan. Widzę światełko w tunelu więc kierunek Gruzja.

„Od kilku lat nie mamy wody” – słyszę, mówi młody człowiek napotkany przed blokami czteropiętrowych domów. Kiedyś była tu jednostka wojskowa, ale jak wybuchła wojna z Azerbejdżanem to bloki podarowali uciekinierom, a Ci to pasterze i zamienili to osiedle w stajnię. Faktycznie schodów nie widać aż do czwartego piętra bo tyle ten budynek posiadał to dywan utkany z kup zwierząt. Drzwi nie ma i tak mieszkają. Woda jest raz w tygodniu w środy i tylko jedna godzina musi starczyć by nabrać dla ludzi i zwierząt, więc środa to dzień święty. Płynie rzeka nie daleko. „Czemu z rzeki nie bierzecie?” to nie rzeka a ściek. Fakt śmierdzi jak Rawa w Katowicach, z tym że władze obiecują Rawę oczyścić ale to już ja nie doczekam. Gruzińskie przejście graniczne nowoczesne – „O Polak” pieczątka i pytanie jak się tu dostałeś. „Rowerem” – odpowiadam, oglądają maszynę dokoła ot maładiec CDN

 

Może Ci się też spodobać

Przed opublikowaniem komentarza prosimy o zapoznanie się z informacją o przetwarzaniu danych osobowych dostępną tutaj.

3 komentarze

Dodaj komentarz.

Przed przesłaniem formularza prosimy o zapoznanie się z informacją o przetwarzaniu danych osobowych dostępną tutaj